Choć pływam od kilku lat na basenie (w celach rekreacyjnych), myślę, że pomimo ogromnej ilości zalet i korzyści, jakie mi to przynosi, nie dostarcza takich wrażeń, jakie daje pływanie na wodach otwartych. Jedną z głównych atrakcji tych wód jest bezsprzecznie kontakt z naturą, a przede wszystkim próba własnych sił.
Pełna podziwu dla tych, którym środowisko wód otwartych nie jest obce, pozostając dotychczas jedynie biernym obserwatorem pływających w jeziorach czy morzu, po wielu wahaniach, stałam się uczestniczką tegorocznego obozu TI na wodach otwartych, czym chciałabym się podzielić.
Jezioro. Dotychczas jeziora były dla mnie po prostu, czy też jedynie, malownicze. Teraz patrzyłam na nie inaczej… Stojąc na brzegu zadawałam sobie pytanie: Ile sił, umiejętności i odwagi trzeba mieć, aby dopłynąć do celu? Czy to w ogóle możliwe ? Nie było basenowych lin ani torów, umożliwiających chwycenie się w każdym momencie, a brzegi stały się potwornie oddalone. Nieco przerażona, zdecydowałam się jednak popłynąć. Brakowało namierzalnego dna, zielonkawa woda uniemożliwiała jego obserwację.
Innym razem, z braku umiejętności nawigacji, znalazłam się wśród roślin wodnych, które w dziwny sposób zaczęły oplatać mi ręce. Na szczęście brzeg nie był daleko, a i doświadczony instruktor w pobliżu. Nie znalazłam w jeziorze moich ulubionych, basenowych 28 ⁰ C, a po wyjściu z wody nie pachniałam… chlorem :-). Jezioro, tym razem, oszczędziło mi fal (pewnie pozostali uczestnicy obozu, przy dalekich wypłynięciach, mieli z nimi do czynienia). Może i mnie kiedyś też uda się z nimi zmierzyć.
Pogoda. Choć lato bywa w Polsce kapryśne, mieliśmy trochę szczęścia – trafiliśmy na… afrykańskie upały. Woda miała więc przyjemną temperaturę a uczestnicy pięknie się opalili. Wraz z końcem obozu, niebieskie dotychczas niebo pokryło się groźnymi, burzowymi chmurami.
Atmosfera. Wspólne dojścia do jeziora i wspólne posiłki stwarzały okazję do wymiany wrażeń i spostrzeżeń, czy też… do konstruktywnego ponarzekania 🙂 po dłuższym, forsownym treningu w jeziorze. Miejscowa kuchnia, pozwalała na odzyskanie sił i regenerację, umożliwiając pójście na… kolejny trening. Na pewno wszyscy na równi się starali a praca w grupie pozwalała na obserwację mocniejszych stron współuczestników a tym samym, wzajemny doping. Ćwiczenia były dokładnie omawiane, demonstrowane, stopniowane co do poziomu trudności, a ruchy osób uczących się dokładnie analizowane.
Miejsce. Wybór miejsca na obóz nie był przypadkowy. Piękna okolica jezior i lasów, sprzyjała wakacyjnemu wypoczynkowi. Prowadzące do miejsc szkoleń (do jeziora) drogi, umożliwiały podziwianie miejscowej roślinności, ponad głowami wznosiły się korony buków, lip, sosen. Obraz złocistych pól i ziół zmieniał się w zależności od pory dnia.
Małe, sympatyczne plaże, porośnięte trawą, z bardzo łagodnym zejściem na głębię i czysta woda w jeziorze były dodatkowym plusem. Usatysfakcjonowani mogli tutaj poczuć się również miłośnicy turystyki czy historii.
Niewątpliwie, były to dla mnie warsztaty dzięki którym nabyłam nowe umiejętności, nauczyłam się częściowo przełamywać lęk i odkryłam nowe, wodne środowisko.
@ ewa barnaś